Skarby w Zakopanem
2 kwietnia 2022Solidarna Ekspedycja
10 kwietnia 2022Świadectwo
W życiu każdego człowieka są daty, które radykalnie zmieniają jego historię życia: dzień, w którym matka po raz pierwszy przytula do swego serca nowonarodzone dziecko, odejście kogoś bliskiego, objęcie ważnego stanowiska (wszyscy pamiętamy datę 16.10.1978), wyjście nieuszkodzonym po strasznym wypadku, przekroczenie furty klasz-tornej (do dziś pamiętam popołudnie sierpniowej środy), złożenie Ślubów Świętych po raz pierwszy...
24.02.2022
Są takie daty, które zmieniają historię całego narodu. W historii ukraińskiej 20.02.2014 jest nazywany czarnym czwartkiem ze względu na jego tragiczny przebieg. Dla wielu osób czas zatrzymał się w tym dniu. Dziś uświadamiamy sobie, że w historii narodu ukraińskiego wpisuje się jeszcze jeden czwartek, który na zawsze zostanie w pamięci mieszkańców tego kraju. 24 luty 2022. Niejednego mieszkańca obudził dzwonek telefonu i krótka wiadomość: „ZACZĘŁO SIĘ. NIEBO ZAMKNIĘTE.” O świcie płonęły niemalże wszystkie lotniska Ukrainy, zbombardowane pierwsze jednostki wojskowe, w tym w Podilsku, w miejscowości położonej 25 km od Bałty. Pierwsze ofiary. Panika i podejmowane na szybko decyzje. Okazuje się, że w pół godziny można spakować się, zabrać najważniejsze rzeczy i wyjeżdżając popatrzeć na dom, być może ostatni raz, być może nie będzie już do czego wracać. Dzisiaj w 35 dniu wojny wiem, że są ludzie którzy w 5 minut podejmowali decyzję o natychmiastowej ucieczce, a czekali na to 3 tygodnie, ukrywając się w piwnicach, schronach. Najważniejsze, by nie stracić czujności i przy nadarzającej się okazji mocno trzymać dziecięcą rękę swoją dłonią. Nic więcej.
W takich sytuacjach zmienia się hierarchia wartości. Człowiek zaczyna dostrzegać, co tak naprawdę ma wartość.
Misja Miłosierdzia – posługa Weroniki
Siostry posługujące w czterech ukraińskich wspólnotach wyraziły pragnienie, by w tym niespokojnym, niepewnym i trudnym czasie pozostać z misją niesienia pomocy Ubogim na terenie Ukrainy. Ze względu na bezpieczeństwo, została podjęta decyzja, by siostry ze wspólnot Odessy i Bałty przeniosły się na zachodnią Ukrainę.
Cud, który wprowadza w podziw cały świat, to – siła i jedność ukraińskiego narodu. To, czego nie mogła zrobić żadna władza przez 30 lat niepodległej Ukrainy, dokonało wtargnięcie rosyjskich wojsk, dokonała wojna. Naród zjednoczył się w błyskawicznym tempie, każdy bez wahania wskoczył na „swój front”: walki bezpośredniej na polu bitwy, ewakuacji mieszkańców pod ostrzałami, niesienia pomocy medycznej, dostarczania pomocy humanitarnej, zadbania o bezpieczeństwo kobiet i dzieci, przyjmowania tych, którzy z niewymownym bólem musieli opuścić swój dom, swoją ziemię. Pierwsze dni wojny to ogromne kolejki na granicy. Ludzie nie tylko wyjeżdżali. Wielu mężczyzn pospiesznie wracało zza granicy, by bronić własnego kraju.
Stanęłyśmy do walki na „swoim froncie”. Od pierwszych dni wojennych odpowiadałyśmy na najbardziej naglące potrzeby. Najpierw to były osoby, którym udało się wyjechać z miejscowości zagrożonych bezpośrednimi działaniami wojennymi. Przez kilka dni zatrzymali się w Sniatynie-Centrum i wtedy zrodziła się nowa posługa – przewożenie matek z dziećmi oraz osób w podeszłym wieku na polską granicę. Były codziennie zgłoszenia z różnych stron Ukrainy, gdy nazbierała się grupa, organizowałyśmy wyjazd. Wracając z granicy, nasz transport, zresztą jak i transport wszystkich wolontariuszy na Ukrainie, nie wracał pusty. Po drodze zabierałyśmy pomoc humanitarną z Caritas-Spes we Lwowie, pomoc organizowaną przez MISEVI oddziału w Krakowie, przez osoby prywatne, oraz dużą pomoc zorganizowaną przez naszą Prowincję. Dzięki niej możemy już na miejscu zapewnić przemieszczającym się osobom żywność, leki, środki czystości, wysyłamy też paczki do Bałty rodzinom naszych dzieci. Jak w Sniatynie tak i w Storożyńcu jest dużo osób, które się tam osiedliły i nie planują wyjazdu za granicę. Te osoby również potrzebują pomocy. Część środków przekazujemy wolontariuszom, którzy bezpośrednio zawożą je do miast, gdzie trwają walki. Jeszcze inne środki są dostarczane żołnierzom. Mamy zgłosze-nia czego najbardziej potrzebują.
Siostry tutejszych wspólnot kontynuują nadal swoje dotychczasowe posługi, a mianowicie odwiedzają i opiekują się osobami starszymi i samotnymi w ich domach. Przedszkole w Sniatynie nadal funkcjonuje, lecz oprócz miejscowych dzieci są przyjmowane dzieci rodzin uciekających ze wschodu. Kuchnia dla Ubogich w Storożyńcu również kontynuuje swoją działalność.
Wspieramy codziennie swoją modlitwą cały naród ukraiński, naszych żołnierzy, personel medyczny, naszych duszpasterzy i dziękujemy Dobremu Bogu za dobroczyńców, za wszystkie rodziny, które za granicą przyjmują uchodźców, za całą armię wolontariuszy, którzy spieszą z pomocą człowiekowi zranionemu.
Naszą bronią jest modlitwa i tą bronią co dzień „walczymy”. Rozdajemy medaliki i różań-ce przy różnych okazjach, zwłaszcza żołnierzom, osobom z „terytorialnej obrony”. Co-dziennie gromadzimy się na modlitwie przy grobie bł. s. Marty Wieckiej by błagać o jej wstawiennictwo w tej nowej i strasznej rzeczywistości. Przy grobie Mateczki o różnych porach dnia przystają na krótką modlitwę jak pojedyncze osoby tak i grupy.
Granica
Po zaatakowaniu atomowej elektrowni w Energodarze (Zaporożu), wiele osób ruszyło na zachód. 5 marca i my zawoziłyśmy sporo osób na polską granicę. Wcześniej już byłyśmy na granicy, ale w tamtym dniu to, co zobaczyłam, przerosło moje wyobrażenie. Matki z małymi dziećmi musiały pokonać 12 km pieszo. Nam udało się podjechać bliżej i przy pierwszej stacji (5 km do granicy) musiałyśmy wysiąść z samochodu i stać w kolejce, gdzie już było stłoczonych około 500 osób. Nasze puste samochody (bez mam i dzieci) przejechały „STOP - KONTROL” i czekały na nas trochę dalej przy następnej stacji. Po przejściu tego odcinka okazało się, że nie możemy tak po prostu wsiąść i odjechać, bo trzeba nam znowu postać w następnej kolejce (też ok. 500 osób), dopiero wtedy możemy wsiąść do naszego transportu i jechać dalej na granicę. A ludzie szli, i szli, i szli... i nie było widać końca.
Gdy przyszła nasza kolej wsiadania do transportu, podszedł do mnie wolontariusz drogowy i zapytał czy nie możemy podwieźć na granicę starsze małżeństwo (z wyglądu ok. 70-75 lat). Spojrzałam w bok i zobaczyłam... obraz II wojny światowej - pani ledwie poruszała się o lasce i obok podtrzymujący ją mąż z dwoma tobołkami zawiązanymi na węzeł. W dwóch prześcieradłach mieściło się całe ich życie. Pomogłam im dojść do naszego samochodu. Na różne sposoby próbowaliśmy pani pomóc usiąść, bo nogi odmawiały już posłuszeństwa. Okazuje się, ta pani była inwalidą, a nas już było w samochodzie ponad stan. Było zrozumiałe, że jej mąż się nie zmieści . Pobiegłam więc do innego naszego samochodu też wypełnionego mamami z dziećmi z prośbą, by go zabrali. Gdy powróciłam, pan już był u nas... Do dziś zastanawiam się jak on się zmieścił.
Po drodze zapoznaliśmy się: p. Andrij i p. Natasza z Kijowa, trzy doby w drodze. Po raz pierwszy w życiu będą przekraczać granicę, a od wczoraj nic nie jedli. Nikogo z bliskich nie mają, decyzję o wyjeździe podjęli szybko. Gdy przybyliśmy na granicę, to na nas czekała jeszcze jedna kolejka. To była o wiele większa grupa niż dwie poprzednie razem wzięte. Zbliżał się wieczór. Zimno. Wiedziałam, że to małżeństwo nie da rady wystać w tej kolejce kilka godzin. Dlatego od razu ruszyłam z nimi pod samą bramkę granicy. Słowo „ruszyłam” jest przeciwieństwem tego ile czasu nam zajęło podołanie kilkudziesięciu metrów. Ale w tym odcinku drogi, w tych dwojga starszych ludzi zobaczyłam czym jest szacunek do drugiego człowieka, wsparcie w wielkim bólu, który rysował się na twarzy pani i to wszystko było otoczone miłością. Pan chciał szybciej dotrzeć do granicy. Długo musiałam z nim się mo-cować, by pozwolił pomóc mu nieść przynajmniej tobołek. Tłumaczył, że on jest mężczy-zną i to nie kobieca rzecz nieść torby. On szedł kilka metrów do przodu, stawiał tobołki i wracał do p. Nataszy, by wspierać ją słowem: „Natasza, uśmiechnij się”, „ Natasza, szybciej, szybciej”, „Ślimaczku, wszystko już za nami, popatrz do przodu.” Żegnając się z nimi, dałam im nasze kanapki, wodę i poleciłam ich Bożej Opatrzności.
Nasza grupa stała w kolejce jeszcze 5 godzin do bezpośredniego wejścia na granicę. Był to czas bogaty w następne doświadczenie. Wiele osób w tym ścisku traciło przytomność z długiego stania, z zimna, z odwodnienia. Ratownicy medyczni robili co mogli, ale nagle okazało się, że jest bariera językowa, bo nie wiadomo było, czy dana osoba ma jakieś schorzenia. Służyłam jako tłumacz, chodziłam od osoby do osoby. Brakowało leków. W pewnym momencie ratownicy nawet nie mierzyli ciśnienia bo i tak nie mieli żadnych lekarstw. Na niemalże wszystkie diagnozy było jedno leczenie: ciepła herbata, słodki batonik i dużo ruchu. Po przyprowadzeniu następnej osoby do medycznego namiotu wybrzmiewało: „Siostro, proszę podać to samo leczenie co i wszystkim.” Był jednak problem z dziećmi z wadami rozwoju, nawet z autyzmem. Tutaj byliśmy bezradni. Te matki z dziećmi były odprowadzane do osobnego namiotu. Do dwóch osób była wzywana karetka pogotowia.
Niektórzy bali się od razu zgłaszać zasłabnięcie z lęku, że stracą kolejkę w której stali tyle godzin. Tak było z rodziną wietnamską z Kijowa. Właśnie do mamy była wzywana karetka pogotowia. Gdy syn już sobie uświadomił, że szybko nie przekroczy granicy, to brał z jednego z namiotów herbatę i batoniki by rozdawać ludziom w kolej-ce. To od niego dowiedzieliśmy się, że oni podobnie nic od rana nie jedli a bali się opuścić swoją kolejkę. To on wołał mnie, by wytłumaczyć polskim wolontariuszom, że nie kradnie, tylko rozdaje innym, potrzebującym. Na pożegnanie dałam mu medalik. On go pocałował, schował do kieszeni wykrzykując: „Komu jeszcze batonika? O nie, pani, to dla tamtego dziecka, ono bardziej potrzebuje” poszedł dalej z posługą miłosierdzia.
Znaczenie słów
Człowiek znajdując się w nowej rzeczywistości, podchodzi do sprawy od innej strony. W obliczu śmierci inaczej dostrzega się codzienność. Okazuje się, że zwykłe słowa zmieniają swoje znaczenie. Dziś wyraz „wojna” urzeczywistnia się, napełnia niepewno-ścią, boli; w słowie „cisza” mieści się coś więcej niż zwykła cisza, znana nam dotychczas. Po przebudzeniu się każdego ranka piszemy do brata, który znajduje się w Kijowie. Codziennie otrzymujemy odpowiedź „u mnie cisza”, a wiemy, że Kijów jest oblegany z różnych stron, codziennie jest ostrzeliwany, zwłaszcza w nocy. W słowie „cisza” mieści się „życie”. W nocy były cztery alarmy, za nimi idą lecące rakiety, samoloty bombardujące a na ranek zwykła wiadomość „у нас тихо”. W tej „ciszy” jest wiadomość, że bliski człowiek żyje.
„Zachowaj nas od ognia piekielnego”, „przyjmuję każdy rodzaj śmierci”, „zaprowadź wszystkie dusze do nieba”– świadomość nagłej i niespodziewanej śmierci przynagla człowieka do spojrzenia na swoje dotychczasowe życie, daje czas na nawrócenie, zbliżenie się do swojego Stwórcy, z którym się pragnie przebywać wiecznie. ZAPROWADŹ WSZYSTKIE DUSZE DO NIEBA – Jezus też wyraził swoje pragnienie: „Pragnę aby każdy był ze Mną tam, gdzie Ja jestem.”
Dalekie a bliskie
Dziś wiele osób na świecie wie, gdzie znajduje się Ukraina. Wiele osób jest już świadomych, że Mariupol, Charków, Irpiń, Czernichów to - Ukraina. Ci, którzy przyjmują Uchodźców w swoich domach zapoznają się z nazwami miast, z których oni pochodzą, w których zostawili wszystko i tam chcą powrócić już w pierwszym dniu zwycięstwa. Właśnie włączył się alarm, piszę dane świadectwo pod dźwięk syreny. Wiele milionów Ukraińców żyje od alarmu do alarmu... Wspomniane już miejscowości, ale również i mniejsze, takie jak Ochtyrka, Izjum, Bucza, Hostomel, Siewierodonieck, Kramatorsk, Energodar, Trostianec, Niżyn – te nazwy „bolą”. Ludzie, którym udało się stamtąd wyrwać mówią, że przeżyli piekło. I nasz Mariupol...
Ukraińska Golgota
Matka samotnie grzebie swoją córeczkę pod piątym drzewem w miejscowym parku i pod spadającymi pociskami czołga się w bok schronu, bo tam na nią czeka młodszy syn z ciężkimi poranieniami. A córeczki więcej nie ma. NIE MA... Życie zostało jej zabrane...
Kobieta, gwałcona na oczach męża, przeżyła najgorszą chwilę w swoim życiu – na jej oczach został zabity mąż, bo, jak mówili okupanci „on był nacjonalistą”. Życie zostało mu zabrane...
Wdowa wpatruje się w zamykające się wieko trumny i twarz ukochanego znika. Pobrali się w pierwszy dzień wojny. Wspólnie postanowili, że trzeba bronić swoją wolność, swoją ziemię. Ona jeszcze czuje ciepło jego rąk, pragnie obudzić się ze strasznego snu. Jej uko-chanego więcej nie ma. Życie zostało mu Zabrane...
Dziecko, które trzy dni znajdowało się pod zawałami własnego budynku przy martwych rodzicach. Oni zdążyli własnym ciałem przykryć syna. Jego rodziców więcej nie ma. Życie zostało im zabrane...
Para ludzi w podeszłym wieku stoi nad gruzami własnego budynku, który całe życie wspólnie budowali. W pierwszy dzień wojny przyjechały dzieci z wnukiem, uciekając z bombardowanego miasta. Dziś dziadkowie, wracając ze szpitala, zastali zbombardowany dom. Płaczą z bólu nie za domem. Pod zwałami zostały dzieci i wnuk. Życie zostało im zabrane...
Ciężarna dziewczyna podczas alarmu biegnie do schronu. Strzał. Upadek. Ostatnie chwile życia. Być może w tej chwili uświadamiała sobie, że jej niemowlę nigdy nie zobaczy słoń-ca, nie uśmiechnie się, nie pojawi się iskierka w szczerych dziecięcych oczętach. Życie zostało IM zabrane...
Życie zostało mu zabrane...
Życie zostało jej zabrane...
Życie zostało im zabrane...
Życie zostało Jemu - Jezusowi zabrane...
Zmartwychwstanie
...po trzech dniach On zmartwychwstał.
Po Jerozolimskiej Golgocie było zmartwychwstanie.
Po ukraińskiej Golgocie będzie zmartwychwstanie.
Jezus po Zmartwychwstaniu udał się do Galilei. Zapewne w niejednym sercu Ukraińca zrodziło się pragnienie (w moim także) po zakończeniu wojny zobaczyć: Świętą ziemię Mariupola, niepokonany Charków, pozytywnie nastawiony Mikołajów, napawający strachem Energodar, cierpiący Czernichów, przeżywający piekło Irpiń, niepokonaną Czorno-bajiwkę.
Zobaczyć i dotknąć... po prostu być...
Siostra Halina Luptowicz SM